sobota, 27 grudnia 2014

Każdy może zmienić zdanie...


Push-up jeans! Już o nich wspominałam, ale to wynalazek godny indywidualnego potraktowania.  Dziewczyny!  Wreszcie jest rozwiązanie, na które tyle lat czekałyśmy! Były już push-up biustonosze, pora na push-up jeans!  Wreszcie przestaniemy zazdrościć naszym siostrom Afroamerykankom ich pięknych, okrąglutkich i wypiętych pup! To jest rozwiązanie na pozbycie się naszych odwiecznych kompleksów i poczucia niższości w zestawieniu z Barbie! Ma to tylko jedną wadę - czar pryska po zdjęciu jeansów i odbicie w lustrze szybko przywraca nas do rzeczywistości. A do sypialni lepiej wchodzić przy zgaszonym już świetle, gdy ON tam czeka.  Jednak ciągle wydaje mi się, że rozwiązania push-up są zdecydowanie rozsądniejsze niż na przykład chirurgiczna ingerencja we własne ciało.  Bo oczywiście można pójść śladami gwiazd, takich jak Angelina Jolie, która dla pięknej sylwetki i zdrowia powycinała sobie różne rzeczy. Ponoć wycięła sobie po jednej kości żebrowej z każdej strony, żeby mieć smukłą talię. A dla zdrowia wycięła sobie piersi w ramach prewencji przed rakiem. Tu przychodzi mi taka myśl z bocznego toru - czy ten Brad to w ogóle ją kocha? Moim zdaniem, powinien on w ramach solidarności i wsparcia ukochanej oraz w ramach prewencji przeciw rakowi wyciąć sobie prostatę.
Mniej drastycznym, choć bardzo kosztownym wydaje się być zabieg wstrzykiwania botoksu.  Na ulicach widzę mnóstwo kobiet w mniej więcej moim wieku i starszych (i młodszych, o zgrozo!), które powstrzykiwały sobie botoksy do ust... Myślę, no dramat. Myślę - współczuję wam, wyglądacie jak Kaczory Donaldy, albo raczej Kaczki Daisy... Kto wam wmówił, że to ładne?  A czas i grawitacja i tak pozostają bezlitosne. I tak się zestarzejecie. I tak wam obwiśnie i tu i tam w pewnym momencie. A push – up jeansy, czy też push-up biustonosz zupełnie nie inwazyjnie podtrzyma co trzeba!
Co więcej - czy wiecie, że gdy w wyszukiwarce google wpisze się botoks to pierwsze hasło jakie się pojawia to „jad kiełbasiany” na wikipedii? Byłam w szoku. Ciekawe czy lekarze medycyny estetycznej wyjaśniają swoim pacjentkom i pacjentom (tak, bo okazuje się, że faceci też korzystają z dobrodziejstw botoksu) czym jest ten „wytwór” i skąd się wziął?  Botox jest toksyną!  Nazywa się to dokładnie toksyna botulinowa czyli botulinotoksyna, botulina - jad kiełbasiany, nie inaczej. W skrócie BTX – pewnie stąd BoToX.  Ma ona przeróżne zastosowania, również lecznicze.  Podaje się ją przy różnych dziwnych schorzeniach (o istnieniu niektórych nie miałam pojęcia!) na przykład takich jak kurcz powiek, kręcz karku, stopie końsko-szpotawej, achalazji przełyku, nadmiernej potliwości – toksyna botulinowa hamuje wytwarzanie potu w gruczołach potowych.
Nie dość, że jad kiełbasiany, to jeszcze broń biologiczna!... Hm... Tu zaczynam dostrzegać sens takiego zabiegu. Bo może tak na prawdę to nie chodzi o estetykę, a o poczucie własnego bezpieczeństwa! Przecież można by to wykorzystać do obrony własnej!  Wyobraźmy sobie taką sytuację: podchodzi koleś i mówi: dawaj portfel! A my go botuliną z pod łuku brwiowego – ciach! Albo jakiś cwaniaczek doskakuje do okna samochodu i się wydziera: co Pani parkować nie umie?! – a my do niego: pocałuj mnie w usta! I ściskamy usta niby do pocałunku, a tu ciach - botulina cwaniaczka po oczach! Nie mówiąc o rozwiązaniu na skalę militarną. Taka armia kobiet z betuliną w cyckach! Idą na wroga, odsłaniają cycki – chłopaki po drugiej stronie barykady wymiękają na taki widok, rzucają broń – wiadomo. A dziewczyny z cycków – trzask, trzask, botuliną! I po chłopakach. Ordery, chwała, honory.
Tak, to są zdecydowanie argumenty, które przemawiają za botoksem. Efekt jest na 6 miesięcy. 6 miesięcy poczucia całkowitego bezpieczeństwa. Koszt – ok. 3 tys. zł jednorazowo. Dobra, zmieniłam zdanie. Lecę do najbliższego gabinetu medycyny estetycznej. Pa! 

wtorek, 23 grudnia 2014

Świątecznie.



Jak zwykle o tej porze roku spływają życzenia ze wszystkich stron... Bałwanki, reniferki, Święty Mikołaja na saniach, ustrojone domy opatulone zaspami śniegu... Jedni piszą Mery Xmas inni Merry Christmas, jeszcze inni Wesołych Świąt... tia... A w Warszawie – LEJE! Od, chyba, dwóch tygodni codziennie, a od dwóch dni – bez przerwy. Porozstawiane po mieszkaniu miski na kapiącą wodę z dachu, grają dźwięcznie. Ta orkiestra powstała dziś w nocy, bo w nocy zaczął dach przeciekać. Jutro Wigilia. A tu leje. I nie przestaje lać. Szukam nastroju świątecznego... Na prawdę się staram. Bardzo się staram. Strasznie się staram! !@##$$^^! ...Depresja murowana. Jak tu w nią nie popaść, gdy spływają zewsząd uśmiechnięte reniferki i mikołaje, ośnieżone białym puchem domki ślicznie oświetlone kolorowymi lampkami, amerykańskie domki... Czy oni tam za oceanem zawsze muszą mieć lepiej?! Mają dalej do ruskich, zawsze białe zęby – nawet w wieku 80 lat, w szerokim uśmiechu, skoszoną zieloną trawę okrągły rok, równe chodniki i nieustający, świetny nastrój. A w Warszawie - leje bez przerwy od dwóch dni i jutro Wigilia. Woda już nie wsiąka, a więc wszystko powoli zamienia się w jedno wielkie błotniste bajoro. Suplementacja witaminy D nic nie da, bo nie wierzę w suplementy, z resztą i tak już na nie za późno, Wigilia jest jutro. Do solarium nie pójdę, bo nie mam czasu. Poza tym nie znoszę zapachu skóry po lampach. Dno. Leje. I jak tu wykrzesać z siebie jakieś sensowne życzenia dla świata?
Chciałoby się powiedzieć, że ten rok był dobry. No i był... ale towarzyszą mu takie małe - nie małe smuteczki. I ten deszcz za oknem nie pozwala o nich zapomnieć. Ten deszcz za oknem, przeciekający przez dach i dzwoniący w miski swoją własną muzyką, jest jak te smuteczki... nie da się o nich nie myśleć, pominąć, udawać, że ich nie ma...
Ale tak ma być... takie życie. Przez te smuteczki człowiek staje się bardziej ludzki. Oni, tam za oceanem, mimo zawsze białych zębów i skoszonej trawy też mają swoje smuteczki. Wiem, bo kiedyś tam żyłam...
A nasze smuteczki tu na Racławickiej, w Warszawie, w wigilię Wigilii 2014, to między innymi przemijanie, które widzimy w naszym psie Butrusie... co raz gorzej chodzi i już nie będzie lepiej... To Mama Hania, która mi się dziś śniła w sukni białej, która w realu cudem jeszcze rozpoznaje mnie, swoją synową... To decyzja o zamknięciu Sudawii, miejsca gdzie tyle się działo i tyle się zmieniło... gdzie znaleźliśmy nowych przyjaciół, gdzie pożegnaliśmy stary, już nieaktualny światopogląd... i że znowu nie ma śniegu na Święta... że do sióstr daleko... że rodzice za oceanem i znów się z nimi nie zobaczę...
Zadzwoniła Magda z życzeniami, ale i ze smuteczkiem, bo Bożenka Chomiczka odeszła w sobotę. A u Doroty - niedawno odszedł Kłębek. A w świecie – Joe Cocker, Robin Williams, Charlie Haden i Anna Przybylska...
Każdy ma swoje smuteczki, co mu przeciekają przez dach... takie życie.
Trzeba się zebrać w sobie. Przestało przeciekać z dachu, jutro Wigilia. Kapusta uduszona, będzie jeszcze barszcz z uszkami, sałatka warzywna i sałatka czerwona. Oczywiście chrzan i grzybki w occie.
Życzę Wam śniegu, życzę Wam czasu na refleksję, czasu dla siebie, czasu na lenistwo, czasu na książkę, czasu ot tak. Życzę ciepłego domu i kaloszy z grubą skarpetą, życzę spokoju. Życzę by w końcu ktoś naprawił dach.
Spokojnych Świąt!