To ONA pierwsza nas zdradza. Podła!
Eh... Przestaje być elastyczna, zaczyna się marszczyć tu i ówdzie i
zwisać beznadziejnie, nie bacząc na estetykę.
Patrzysz w lustro i co? Zawisła nad powieką i tak wisi. Na stałe już zmarszczyła się w kącikach oczu,
że niby to zmarszczki śmiechowe są – tah, śmiechowe! Skoro te są śmiechowe to dlaczego kąciki ust
opadają w dół?! Też powinny układać się do góry jak te śmiechowe! No bo chyba
musiałam się dużo naśmiać, żeby te śmiechowe sobie wyrobić. A ta linia, która
biegnie od nosa do brody przez policzki – od kiedy taka wyraźna?! Jakieś
kuriozalne nawisy i zapadłości wokół brody.
Nie mówiąc o podbródku. Na
szczęście szyja i dekolt jeszcze Ok... ale przecież wiem, że to tylko kwestia
czasu. Zdradzi mnie i tam... Podła!
Na brzuch już nawet nie patrzę...
ani uda... nie ma na co liczyć. Tylko w łydkach nadzieja!
No i ten jej wiszący nadmiar pod
ramieniem – choćby nie wiem jak napinać bicepsy – pod spodem po prostu,
beznadziejnie, wisi! Podła...
Na całe szczęście wymyślono
puszap bra! A ostatnio nawet puszap dzinsy! Gdyby jeszcze tak wymyślić jakiś
puszap na powieki, policzki i inne te beznadziejnie zwisające części ciała, to
botoks stał by się zdecydowanie przereklamowany.
Ten histeryczny początek jest
wstępem do agitacji konspiracyjnej. Skóra sama w sobie nic nie winna jest,
winna jest grawitacja. A z tą nie da się wygrać. Ale można stawiać jej
opór! Przede wszystkim, od jakiegoś
czasu już konspiruję przeciw grawitacji
wyznając zasadę, że nie kładę na skórę niczego, co nie jest jadalne (z
jednym wyjątkiem – makijaż. Na ten jeszcze nie znalazłam metody, więc tu moją
niezłomną zasadę łamię. Ale o makijażu
opowiem innym razem, bo to też swego rodzaju „konspira”).
Nie używam kosmetyków
przemysłowych, bo jest w nich mnóstwo całkowicie zbędnych skórze składników, często bardzo szkodliwych. Nawet jeśli w
składzie są podane składniki takie jak oliwa z oliwek czy olej jojoba, to
procent ich jest tak nie wielki, że właściwie bez znaczenia. To dlatego
kosmetyki te ciągle nas zawodzą i wcale nie dają takich efektów jakie obiecują.
Na pewno pozbawiają skórę jej własnej odporności i zdolności regeneracyjnej, a
portfel – biletów Narodowego Banku Polskiego lub innego Narodowego, w
zależności od kraju zamieszkania.
Jako ciekawostkę przytoczę skład
kremu przeciwzmarszczkowego znanej i renomowanej firmy:
Aqua, Alcohol Denat.,
Glycerin, Dimethicone, Pentaerythrityl Tetraethylhexanoate, PEG-20 Stearate,
Cetyl Alcohol, Nylon-12, Paraffin, Silica, Kaolin, CI 19140/ZYellow 5, CI
42090/Blue 1, Glyceryl Stearate, Zinc Gluconate, Glycolic Acid,
Triethanoloamine, Dimethiconol, Tocopheryl Acetate, Ammonium Polyacryl,
Dimethyltauramide, Chlorphenesin, Ascorbyl Glucoside, Capryloyl Salicylic Acid,
Tetrasodium EDTA, Butylene Glycol, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylatecrosspolymer,
Parfum.
Cena ok. 70,-zł.
Czy na prawdę wszystko to muszę nałożyć na twarz, żeby pozbyć się
zmarszczek, lub choćby je wygładzić? Który z tych składników ma bezpośredni
wpływ na moje zmarszczki? Jakoś nie przekonuje mnie ani ilość składników, ani,
tym bardziej, ich nazwy. Trzeba by przekopać Internet, żeby dowiedzieć się czym
każdy z nich jest i co robi.
Skóra to największy organ ciała ludzkiego. Jej powierzchnia to mniej
więcej od 1,5 do 2 m2,
a grubość od 1,5 do 5mm. Najcieńsza jest na powiekach, a najgrubsza na pięcie.
Ten organ spełnia wiele funkcji niezbędnych dla życia człowieka, między innymi bierze
udział w magazynowaniu i przemianie materii. Ma niezwykłą zdolność wchłaniania. Wszystko, co wsmarowujemy w
skórę bardzo szybko dostaje się do krwiobiegu. Warto więc o nią dbać. Nie tylko ze względu na konspirację przeciw
grawitacji.
A więc ja idę po moje smarowidła do kuchni. Zrobienie kremu zajmuje
bardzo niewiele czasu, jest banalnie proste. I dokładnie wiem, co jest w
składzie mojego kremu, ile tego jest oraz jak co się nazywa.
Przepis, który proponuję, jest na mój krem „zimowy”. Latem zwykle
dodaję masło kakaowe, bo ma doskonałe właściwości ochronne przed
promieniowaniem UV. Tym razem nie dodałam też oleju arganowego, bo mi się
skończył. Następnym razem.
Oto składniki:
·
Masło Shea nierafinowane bio
·
Masło Cupuacu bio
·
Olej kokosowy nierafinowany bio
·
Olej z dzikiej róży bio
·
Olej z konopi bio
·
Olej z pestek moreli
·
Oliwa z oliwek
· Woda demineralizowana
Ilości odmierzam zwykłą łyżeczką do herbaty.
Niezbędny nam będzie słoiczek (ja używam takiego po
musztardzie), w którym mieszamy najpierw składniki w stanie stałym, czyli Shea,
Cupuasu i olej kokosowy.
Po jednej łyżeczce każdego z nich wkładam do słoiczka, z wyjątkiem oleju kokosowego - tego biorę zwykle więcej czyli przynajmniej 2 łyżeczki.
Odstawiam słoiczek na kaloryfer na jakiś czas, aż
wszystkie składniki się rozpuszczą. Latem wstawiam słoiczek z zawartością
do miseczki z ciepłą wodą.
Gdy wszystkie składniki w słoiczku już się rozpuściły i są w stanie płynnym przelewam je do blendera. Miksuję powoli dodając kolejne składniki tj. łyżkę oleju z dzikiej róży, łyżkę oleju z konopi, łyżkę oleju z pestek moreli i 1-2 łyżki oliwy. Ale nie wszystkie na raz tylko powoli, z przerwami. Trochę tak jak się robi majonez.
Na sam koniec dodaję wodę demineralizowaną. W
zależności od konsystencji jaką chcę osiągnąć - jedną lub dwie łyżki. Jeśli
chcę, by wyszedł mi balsam, czyli bardziej płynna mikstura, dodam więcej wody.
Aby otrzymać efekt kremu jedna łyżka wody zdecydowanie wystarcza.
Kiedy całość trochę zgęstnieje i nabierze jednolitej, matowej barwy, wiem, że krem jest gotowy. Przelewam go wtedy do małego pojemniczka. Takie specjalne słoiczki/pojemniczki można nabyć w sklepach internetowych, lub - co jest bardziej ekonomicznym rozwiązaniem - nie wyrzucać tego po ostatnim przemysłowym kremie zakupionym za dużo pieniążków w sklepie z kosmetykami. Oczywiście konotacja z pojemniczkiem jest negatywna, bo krem - mimo obietnic renomowanej firmy oraz poczynionej inwestycji - jest dużym rozczarowaniem, ale nic to! W końcu koszt tego opakowania się zamortyzuje, a negatywna konotacja zniknie, bo już po dwóch lub trzech miesiącach używania kremu własnej roboty widać efekty. Na prawdę.
W całym procesie bardzo ważne jest, by używać
składników z certyfikatami ekologicznymi. Ważne jest też, by oleje i masła były
nierafinowane, z pierwszego tłoczenia na zimno. Wszystkie inne podległy bowiem
procesom przetwórczym, w których zostały pozbawione swoich właściwości. To również z tego powodu kosmetyki
przemysłowe nie mają sensu i nic nam nie dają. Są produktami wysoko
przetworzonymi, choćby po to, by mogły jak najdłużej stać na półce sklepowej.
Ja taki krem używam na całe ciało, nie tylko na
twarz. Doskonale sprawdza się pod makijaż, a skóra na prawdę wygląda o wiele
lepiej i nie jest taka wysuszona. Po mniej więcej pół roku zauważyłam, że nie
muszę się smarować codziennie, bo moja skóra tego nie wymaga. Jest nawilżona,
elastyczna i wygląda zdrowo i ładnie (to nie jest tylko moja opinia,
potwierdzają to moje koleżanki!). Nie... zmarszczki nie znikną, nie oszukujmy
się. Takie cuda się nie zdarzają poza gabinetami chirurgii kosmetycznej oczywiście.
Mnie osobiście na to nie stać bo: po pierwsze - mam tylko jedno ciało, po
drugie - mam tylko jedno zdrowie, po trzecie - tylko jedno życie, po czwarte -
zbyt szanuję swoją godność, po piąte -
szkoda mi kasy. Ale oczywiście to bardzo indywidualna decyzja.
Poniżej opisałam właściwości wszystkich składników,
których użyłam do tego kremu. Ale możliwości są ogromne! Można szaleć ze
składnikami jak się chce i w miarę potrzeb.
Masło Shea lub inaczej Karite. |
Masło Cupacu |
Olej kokosowy |
Olej z dzikiej róży oraz olej z pestek moreli |
Nasz kolejny bohater to olej z dzikiej róży, a dokładnie z pestek dzikiej róży. Kolejny gigant! Oczywiście nawilża skórę i chroni przed utratą wilgoci. Odżywia i regeneruje - likwiduje nadmierne rogowacenie i łuszczenie naskórka. Znacznie poprawia ukrwienie, jędrność i elastyczność skóry, zmniejsza przebarwienia i bardzo poprawia koloryt skóry. Ja widziałam różnice już po miesiącu. Wzmacnia odporność skóry, oczywiście cudownie wygładza zmarszczki i opóźnia proces starzenia. Jeśli macie skórę ze skłonnością do pękających naczynek, z rozstępami, cellulitem, z bliznami, oparzeniami i trudno gojącymi się ranami czy z łuszczycą - to jest olej, którego powinnyście używać regularnie. Obok na zdjęciu widzicie olej z pestek moreli. Zawiera witaminę A i E, jest bardzo delikatny i pięknie się wchłania, wygładza zmarszczki oraz ujędrnia skórę.
Olej z konopi |
Tym razem użyłam w kremie również oleju z konopi. Ma specyficzny zapach i zielony kolor, który zawdzięcza chlorofilowi. Ten zaś ma właściwości przeciwzapalne i łagodzące. Olej z konopi jest bogaty w witaminy A, E i D. Ma wybitne działanie odżywcze, immunostymulujące, przeciwalergiczne i regeneracyjne. Wpływa korzystnie na strukturę i wygląd skóry, która staje się bardziej elastyczna i uzyskuje ładniejszy koloryt, a wszelkiego typu podrażnienia i chorobowe stany zapalne (łuszczyca, AZS, egzema) ulegają złagodzeniu.
Co istotne - każdy z tych składników może być użyty indywidualnie, nie musi być mieszany z innymi, to po prostu kwestia preferencji oraz potrzeb, a czasami zwykłego lenistwa. Każdy z tych składników jest jadalny i na dokładkę - całkiem smaczny! Wszystkie oleje doskonale sprawdzają się jako dodatek do sałat liściastych, masła zaś - do smażenia. A olej kokosowy ze względu na swoją konsystencję może zastąpić masło na chlebie.
Życzę wam powodzenia w konspiracji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz